– Oni posmarowali je jakimś słonym świństwem – krzywi się Marta.
– Co ty! Polizałaś ją? – dopytuję z niedowierzaniem.
– Chłopaki, Marta polizała mumię! – w klasztornych lochach brzmią radosne pokrzykiwania.
Turysta na wolności
Jeśli ktoś ma ochotę na bliski kontakt z mumiami, czaszkami i trumnami, to niech szuka go tam, gdzie tłumy turystów nie zdążyły jeszcze przewrażliwić tubylców na punkcie ochrony zabytków. Takim miejscem jest czeski Broumov leżący 30 kilometrów na południe od Wałbrzycha. Chcesz zajrzeć w oczy obywatelowi miasta, który leży w trumnie już od – bagatela – 300 lat? Płać 10 koron i patrz. Chcesz poszwendać się po zakamarkach klasztornych kościoła św. Wojciecha, otworzyć w zakrystii drewniane okiennice, które wykonano w 1763 r.?
A może przekręcić kurek w barokowym zbiorniku do mycia rąk, przy którym przed odprawieniem mszy obmywali ręce książęta kościoła? Płać 50 koron i przekręcaj. Bylebyś tylko niczego nie niszczył.
Wyprawa do klasztoru
Pół wieku panowania komunizmu skutecznie zatarło urok schludnego poniemieckiego miasteczka, którego sercem jest ulokowany na skalnym urwisku klasztor. Kiedy przemierzamy drogę z położonego niedaleko centrum parkingu Przy Strzelnicy do kompleksu klasztornego, zauważymy, że Broumov dopiero podnosi się z kolan. Pieczołowicie odnawiany jest nie tylko klasztor, ale i historyczne miejskie uliczki. Mieszkańcy w końcu poczuli się u siebie. W wykupionych przez siebie domach otwierają hotele, sklepy, zakłady usługowe i kuszące specjałami gospody...
Zanim damy się uwieść tutejszym smakom, idźmy jednak zwiedzić pamiętający czternaste stulecie benedyktyński kompleks. W klejnot europejskiej architektury barokowej zamienił go Christopher Dientzenhofer i jego syn Kilian Ignac w 1735 r.
Wizytę rozpoczynamy w kościele św. Wojciecha, w którym czeka nas niespodziewana lekcja historii przyjaźni polsko-czeskiej. Przewodnik z dumą prezentuje jedno z malowideł na suficie kościoła przedstawiające... uroczysty powrót relikwii św. Wojciecha do Pragi i głównego bohatera tych wydarzeń – króla Brzetysława I, który po najechaniu Polski, spaleniu i splądrowaniu Gniezna w 1038 r. dumnie wwozi do miasta nad Wełtawą szczątki pierwszego polskiego świętego. Na nic zdadzą się protesty, że to wraża propaganda i św. Wojciech spoczywa w gnieźnieńskiej katedrze.
– Kilka lat temu przeprowadzono badania genetyczne – odpowiada z niezmąconym spokojem przewodnik. – Prawdziwe szczątki Wojciecha z rodu Sławnikowiców są w Pradze.
Żeby jednak rozładować atmosferę, która nabiera ciężaru ołowiu, i nie wracać do aneksji Zaolzia, czerwonych beretów w czasie praskiej wiosny i czeskich dywizji szykujących się na karnawał Solidarności roku 1980/1981, przewodnik przez zakrystię i klasztorną bibliotekę prowadzi do klasztornego refektarza, w którym wystawiono odnalezioną zaledwie 7 lat temu kopię Całunu Turyńskiego. Wobec takiej pamiątki wszelkie sąsiedzkie zatargi muszą iść w zapomnienie. Tym bardziej, że po kilku minutach mamy stanąć przed majestatem śmierci, której symbolem jest tu nie tylko wszechobecny motyw czaszki, ale przede wszystkim zmumifikowane ciała spoczywające w kazamatach klasztoru.
To właśnie tam Marta, moja współtowarzyszka, wyczuła słony smak unoszącego się w podziemiach powietrza, które zakonserwowało ciała zmarłych.
Koniec języka za...
Kiedy znajdziemy się w Broumovie, koniecznie rozpocznijmy od wizyty w znajdującym się w rynku centrum informacji turystycznej. Tam powiedzą nam, gdzie można wymienić złotówki na korony (kantorów jest w okolicy niewiele), gdzie znaleźć duże sklepy, w których zapłacimy kartą itp.