Do schyłku XVIII w. huczne zabawy sylwestrowe należały do rzadkości. Wieczór sylwestrowy na wsi przypominał raczej mniej uroczysty wieczór wigilijny. Tego dnia pieczono małe chlebki, by móc się podzielić nimi z domownikami i złożyć wszystkim najserdeczniejsze życzenia. Stary rok starano się zakończyć w zgodzie, unikając wszelkich waśni. W Nowy Rok wstawano wcześnie i obserwowano niebo, wróżąc czy będzie on obfity i urodzajny. Znalazło to odbicie w przysłowiach, np. „Jak Nowy Rok jasny i chłodny, tak cały roczek pogodny i płodny”.
Mięsopusty, luperkalia i maszkary
Karnawał był obchodzony huczniej aniżeli sam Sylwester. Był to okres trwający od 6 stycznia (święto Trzech Króli) do środy popielcowej, a właściwie wtorku zwanego wówczas „diabelskim” bądź „kusym”. Zygmunt Gloger – historyk, folklorysta i etnograf - tak pisze o zabawach karnawałowych w swojej Encyklopedii staropolskiej:
Karnawał, od carn-aval, mięsożerstwo, u nas pospolicie zapustem zwany. Ściśle biorąc, tylko 3 dni ostatnie przed Popielcem stanowią zapust, obszerniej cały czas od Nowego Roku lub Trzech Króli aż do Popielca tak się nazywa. W wiekach średnich sposobiono się do wielkiego postu wstrzemięźliwością od mięsa (stąd ruska maślnica). Stada zapusty ówczesnym stylu kościelnym carnis-privium (mięsopust), porzucenie mięsa się zwały. I dalej:
Karnawał winien swój początek świętom pogańskim, luperkalia i bacchanalia zwanym. Odgłosem i zabytkiem owych czasów są karnawałowe biesiady, tańce i maszkary. Swawole karnawałowe dawały okazje kaznodziejom staropolskim do nazywania ich nie zapustami, ale „rozpustami”. Patrząc na te płoche zabawy, jeden z ambasadorów Solimana II, powróciwszy do Stambułu, rozpowiadał, że w pewnej porze roku chrześcijanie dostają wariacyji i że dopiero jakiś proch sypany im potem w kościołach na głowy leczy takową. Kościół, chcąc zapobiec, aby zabawy nie przechodziły w grzeszną rozpustę, ustanowił na czas karnawałowy nabożeństwo czterdziestogodzinnem zwane. Nabożeństwo to w Polsce zaprowadził arcybiskup gnieźnieński Stanisław Karnkowski.
Tokaj i przesądy
W dawnych wiekach oferty spędzania czasu na Sylwester nie były tak różnorodne jak dziś. Na pewwno starano się zorganizować go z fantazją. Staropolska szlachta wznosiła o północy toast tokajem. Strzelała także z bicza oraz z rusznic, aby wygonić Stary Rok. Tradycja witania Nowego Roku szampanem dotarła do Polski dopiero w czasach powojennych. Pierwszego dnia obdarowywano się też drobnymi prezentami. Wedle staropolskich wierzeń mężczyzna, a zwłaszcza blondwłosy chłopiec, wnosi do domu powodzenie i szczęście, zaś najgorszym, co może się zdarzyć jest wizyta kobiety. Choćby najpiękniejsza, mogła sprowadzić nieszczęście. Zwiastunem dobrego roku miały być też narodziny dziecka dnia 1 stycznia. Koniec roku obfitował w różnego rodzju przesądy. Dziewczęta, chcąc dowiedzieć się jaka czeka je przyszłość, czyniły wróżby podobne do andrzejkowych: lały wosk oraz próbowały zobaczyć w lustrze odbicie swojego przyszłego męża.
W Sylwester mieszkańcy Pomorza mieli w zwyczaju w dzień obwiązywać drzewka owocowe słomą i wtykać w nią krzyżyki z ciasta, aby zapewnić sobie urodzaj w nadchodzącym roku. Tej nocy młodzi kaszubscy chłopcy mieli prawo do bezkarnych psikusów, co oczywiście trzeba im było wybaczyć. Przed północą wychodzili z klekotkami na wieś i hałasując odganiali Stary Rok. Kaszubskie tradycje są wciąż żywe i do dziś możemy tam spotkać barwne grupy noworocznych kolędników. Z kolei górale dzwonili monetami, przywołując w ten sposób szczęście na Nowy Rok.