„Dziesięć błędów popełnianych przez dobrych rodziców”, „100 porad jak wychować szczęśliwego i pewnego siebie chłopca”, „Mieć dziecko lubiane, rozważne, wdzięczne” [1]… te i inne tytuły bez trudu może znaleźć każdy początkujący rodzic. Młode mamy już na wstępie dowiadują się, że karmienie piersią od dawna nie ma nic wspólnego z naturą, jest natomiast „sztuką, w której naszym sprzymierzeńcem jest cierpliwość, spokój i przekonanie, że przezwyciężymy trudności.” Gdy malec jest już większy, mogą przeznaczyć więcej czasu na jego wychowanie, oczywiście najlepiej poprzez zabawę. Dowiadujemy się, że „fajne święta można spędzić już z niemowlakiem”, eksperci podpowiedzą nam też, jak samodzielnie wykonać domowy plac zabaw. Potrzebne nam będą „filcowa wykładzina w dwóch kolorach 0,9 na 0,7 m, cienka gąbka, kolorowe kawałki filcu lub grubej wełny, 2 arkusze szarego papieru, klej, nożyczki…”, z których zaledwie w 5 godzin wyczarujemy plątaninę ulic, zarośla, jezioro, klomby kwiatów oraz znaki drogowe. Kiedy już poczujemy się „zmęczone i znudzone kilka prostych tricków pomoże nam odzyskać siły”. Aby poczuć się lepiej, możemy „chadzać na spacery” lub „codziennie rano głośno śpiewać pod prysznicem”. Dla zmęczonych pozostaje też wariant „rozmów z maluszkiem.”
Podsumowując wszystkie zalecenia, szczęśliwi rodzice poświęcą na opiekę nad dzieckiem od 5 do 6 godz. dziennie, resztę wykonają specjaliści w szkole i na zajęciach pozalekcyjnych. Rodzice na jego utrzymanie, do czasu kiedy ukończy ono 25. r.ż., wydadzą, bagatela, ponad pół miliona złotych.
Dziecko jak koń wyścigowy
Obserwując zmagania rodziców z rosnącymi wymaganiami związanymi z utrzymaniem i wychowaniem pociechy,wydaje się, że głównym beneficjentem we współczesnej rodzinie jest dziecko, zajmujące w niej pozycję „Małego Władcy”. Obecnie często jedyne dziecko w rodzinie staje się jej najcenniejszym dobrem, ale także inwestycją, od której oczekuje się zwrotu w postaci dyplomów wyższych uczelni lub wysokiej pozycji społecznej. „Rywalizacja zaczyna się niemal od kołyski. Rodzice licytują się, czyje dziecko pierwsze chodzi, szybciej zaczyna mówić i ma lepszy wózek. I na każdym etapie życia małego człowieka kładą ogromny nacisk na wspomaganie jego rozwoju.” [2] – przyznaje Małgorzata Ohme, psycholog dziecięcy. Trudno tu zresztą winić samych rodziców. Wymagania w stosunku do dzieci rosną również za sprawą rozwijającej się w błyskawicznym tempie technologii i nauki, co przekłada się na wymagania stawiane dzieciom w szkole. W konsekwencji pojawia się coraz więcej preparatów dostępnych bez recepty, które wspomagają rozwój dziecka, koncentrację, uczenie się czy odporność, a nawet wspomagające psychikę i równowagę emocjonalną dziecka (kwasy Omega 3).
Kiedy ilość przechodzi w jakość
Dzieciństwo, ze wszystkimi towarzyszącymi mu przywilejami, wydaje się nam dziś tak naturalnym etapem, że trudno wyobrazić sobie społeczeństwo oparte na innym wzorcu funkcjonowania jednostki i rodziny. Tymczasem stosunek do dzieci zmieniał się na przełomie stuleci i był wynikiem przemian demograficznych zachodzących w społeczeństwach. Na przełomie XVIII-XIX w. jedna kobieta rodziła średnio aż pięcioro, sześcioro dzieci, podczas gdy współcześnie na jedną rodzinę przypada zaledwie 1,3 dziecka. Ze względu na tak wysoką liczbę dzieci w rodzinie oraz bardzo wysoką umieralność, noworodkom często nie nadawano imienia, dopóki nie przekroczyły kilku miesięcy życia. Dzieci nie posiadały więc żadnego szczególnego statusu, a gdy tylko osiągnęły fizyczną samodzielność, wchodziły w świat dorosłych. Jednocześnie taka wielopokoleniowa, tradycyjna rodzina pozwalała czerpać wzorce postępowania z najbliższego otoczenia – z doświadczeń rodziców, dziadków. Wzorce były przyswajane poprzez obserwację dorosłych, uczestnictwo w życiu rodziny. Dziewczęta uczyły się roli kobiety od matek i babć, chłopcy zaś pobierali nauki od swoich ojców.
Rozwój społeczeństw, uprzemysłowienie, urbanizacja i migracje oddzieliły od siebie pokolenia, uniemożliwiając nam korzystanie z wzorców postępowania naszych babć i dziadków. Do naszego życia rodzinnego, wkroczyły instytucje, media, eksperci, mówiąc nam, jak wychowywać nasze dzieci. Tylko czy to na pewno ma sens? Czy na pewno nasze dziecko będzie szczęśliwsze? Czy jako dorosły człowiek będzie lepiej dawało sobie radę w życiu?
Współcześni rodzice będą musieli sami odpowiedzieć na te pytania, bo eksperci zapewne nie znają na nie odpowiedzi...