Stosowane obecnie recepty kompletnie się nie sprawdziły. Dziś niemal każdy, kto posiada sfałszowaną pieczątkę, może sobie ściągnąć z internetu pusty formularz i wpisać na nim dowolny specyfik, jaki chciałby nabyć. Teraz ma się to skończyć. Resort zapewnia, że podrabianie recept stanie się niemożliwe. Wielu farmaceutów pozostaje jednak sceptycznych. Niektórzy uważają, że inwestowanie w kolejne zabezpieczenia to wyrzucanie pieniędzy w błoto.
Recepta jak banknot
Nowe recepty ma drukować Wytwórnia Papierów Wartościowych. To oznacza, że będą chronione przed fałszerstwem tak samo jak banknoty. - Druk ma posiadać sześć zabezpieczeń. To będą najlepiej zabezpieczone recepty na świecie - zapewnia wiceminister zdrowia Marek Twardowski.
Każda recepta będzie miała niepowtarzalny numer. Łatwo będzie dzięki niemu dojść, kto ją wypisał. Numer będzie też zapisany w kodzie kreskowym. Na druczku pojawi się również pole, w które będzie wpisywany nr PESEL pacjenta. Nowe recepty mają być ponadto wyposażone w znaki wodne oraz mikrowłókna świecące pod wpływem promieni ultrafioletowych, co pozwoli sprawdzać ich autentyczność, tak jak się to obecnie czyni w przypadku banknotów. Dodatkowo zastosowano w nich technikę mikrodruku. Wyglądająca na pierwszy rzut oka jak linia, oddzielająca poszczególne części recepty, okazuje się być ciągiem drobniutkich napisów: NFZ. Ponadto recepta ma się odbarwiać przy każdej próbie jej fałszowania, np. w trakcie wywabiania atramentu acetylenem - taką metodę stosują fałszerze, gdy chcą zmienić na recepcie ilość i dawkę przepisanego specyfiku. To, według policji, najpowszechniejszy sposób podrabiania recept - najprostszy, choć niejedyny. Równie często przestępcy drukują ściągnięte z internetu wzory recept na zwykłych, domowych drukarkach i samodzielnie wypisane druki próbują realizować w aptekach.
Aptekarzu, broń się sam!
- Sfabrykowane recepty służą oszustom najczęściej do wyłudzania anabolików, silnych leków przeciwbólowych oraz specyfików, z których w łatwy sposób można wyprodukować narkotyki - mówi podinspektor Zbigniew Urbański z Komendy Głównej Policji. - Trudno ocenić skalę zjawiska. Pozyskane w ten sposób leki na czarnym rynku osiągają tak wysokie ceny, że przestępcom opłaca się je kupować w aptekach, posługując się nawet zwykłymi, nierefundowanymi receptami. Niestety, jedynym sposobem zatrzymywania fałszerzy jest wykrycie podrobionej recepty przez farmaceutę. A to zdarza się rzadko - przyznaje.
Jeśli przestępcy chcą zaoszczędzić, fałszują recepty na leki refundowane. W takich przypadkach Narodowy Fundusz Zdrowia zwraca pieniądze tylko tej aptece, w której pierwszej zrealizowano receptę o danym numerze. Pozostałym odmawia zapłaty.
- Oszustwa dokonywane za pomocą sfałszowanych recept to sprawa dla organów ścigania. Narodowy Fundusz Zdrowia nie może pokrywać strat, które apteki poniosły z tytułu kradzieży - ucina Andrzej Troszyński z biura prasowego centrali NFZ.
- Jesteśmy okradani i nikt, od policji po rząd, nie chce lub nie potrafi nam pomóc - żali się Piotr Jóźwiakowski, farmaceuta, właściciel apteki. - Ja próbuję obronić się przed oszustami, odmawiając realizacji recept, jeśli mam jakiekolwiek podejrzenie co do ich autentyczności. To jak na razie jedyny sposób.
W każdej aptece jest co prawda komputer, ale podłączony jest tylko do NFZ-u, po to, by raz na 15 dni przesłać dane o realizacji recept refundowanych. Tylko wtedy można się dowiedzieć, czy któraś z nich była podrobiona. To chora sytuacja - dodaje.
Czarny rynek recept kwitnie
Według danych resortu zdrowia rocznie w naszym kraju wystawia się 125 mln recept. Szacuje się, że dziennie realizowanych jest ok. kilkuset podrobionych druków. Tymczasem w ciągu kilku ostatnich miesięcy policja ujęła zaledwie... trzech fałszerzy. Dwóch w Olsztynie, jednego w Warszawie. Udało się to tylko dlatego, że sprytem i spostrzegawczością wykazali się farmaceuci. Udając, że szukają specyfiku, przetrzymali przestępców w aptece do momentu przyjazdu policji. W obu przypadkach byli to jednak amatorzy, których zdradziło nerwowe zachowanie. - Prawdziwi zawodowcy nie wpadają - mówi Darek, który zarabia nielegalnie handlując sterydami i lekami psychotropowymi. - Układ jest prosty. Lekarz dostaje 50 lub 100 zł za wypisanie recepty. Ja wrzucam ją na powielacz i powielam w 20, 30 egzemplarzach. Potem realizuję wszystkie tego samego dnia, każdą w innej aptece - dodaje. Jak mówi, najlepiej robić to w weekend. Wtedy poradnie i gabinety lekarskie są zamknięte i aptekarze nie są w stanie sprawdzić, czy recepta jest prawdziwa, np. telefonując do lekarza, który ją wystawił. - Z jednego opakowania mam na czysto średnio ok. 100 zł zysku - dodaje. Przyznaje, że nie obawia się nowych zabezpieczeń. - Teraz każdą receptę lub czysty formularz będzie się kupowało od lekarza i tak naprawdę nic się nie zmieni - uważa Darek.
Papier to anachronizm
Podobnego zdania są także farmaceuci. - Zabezpieczenia na receptach to anachronizm i zacofanie. Cały cywilizowany świat przechodzi z recept papierowych na elektroniczne. Jeśli powstałby system, w którym na bieżąco można byłoby sprawdzać, kto, kiedy i komu wystawił receptę, skończyłby się czarny rynek leków, a przynajmniej zostałby zredukowany - dodaje Jóźwiakowski. Całkowita informatyzacja resortu zdrowia miała zostać przeprowadzona z pieniędzy z offsetu za zakup przez Polskę samolotów F-16. Jednak jak dotąd praktycznie nic w tej sprawie nie zostało zrobione.
- Naczelna Izba Aptekarska od lat postuluje takie rozwiązanie, na razie bezskutecznie - żali się Jóźwiakowski. - Jego głównym przeciwnikiem są lekarze. Twierdzą, że ponieśliby olbrzymie koszty. Ale kiedy nam kazano kupić komputery, to nikt nam tego wydatku nie refundował.