Pani Teresa z Poznania nie chce podawać nazwiska, boi się, że mogłaby stracić klientów, gdyby wyszło na jaw, że z jej apteki Sanepid wycofał niedawno partię chińskich ziół na odchudzanie „Cin Ho”.
- Poszło o napis na opakowaniu - tłumaczy farmaceutka. - Producent napisał, że „powodują one chudnięcie”, a powinno być, że „przyczyniają się do chudnięcia”. Niby błahostka, ale towar wart ponad 2 tys. zł musiałam odesłać - dodaje. Producent obiecał pani Teresie, że zwróci jej pieniądze, ale tego nie zrobił. Prawnik poradził jej, aby złożyła sprawę w sądzie. Ale koszty postępowania przewyższyłyby wartość tego, co farmaceutka straciła.
Prawo nie nadąża za rynkiem
Podobne przypadki można by mnożyć w nieskończoność. Rynek suplementów diety, podobnie jak w krajach europejskich, tak i w Polsce rozwija się coraz szybciej. Problem w tym, że nie nadążają za nim zmiany w polskim ustawodawskie. Dlatego apteki, które próbują zaspokoić zapotrzebowanie rynku, ponoszą straty
- Blisko 30 proc. suplementów diety dostępnych na naszym rynku, głównie tzw. herbatek odchudzających, nie spełnia polskich norm i musi być z obrotu wycofywanych - mówi Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównej Inspekcji Sanitarnej. - Głównym powodem są złe oznaczenia na opakowaniu. Producenci opisują swój towar w taki sposób, że kupujący może mieć wrażenie, że kupił lek. Taki sposób oznaczenia jest złamaniem przepisów. Suplement diety nie może sam z siebie mieć konkretnego działania. Może się jedynie do niego przyczyniać - dodaje. Zdarzają się również przypadki, w których preparaty należy wycofywać z rynku ze względu na ich skład. Tak stało się m.in. na początku tego roku z herbatką o nazwie Meizitang. Powód - zioła, których użyto do jej produkcji, zawierały sibutraminę, tę samą substancję, na której bazuje silny lek podawany pacjentom pod ścisłym nadzorem lekarza. Producenci Meizitangu reklamowali swój produkt jako naturalny, rzekomo lepszy od swojego farmakologicznego odpowiednika, bo nie wywołujący skutków ubocznych, co było oczywiście nieprawdą. Ale reklama zrobiła swoje i apteki w całym kraju szturmowali klienci chcący nabyć cudowny specyfik. Na szczęście Sanepid w porę nakazał wycofanie produktu z obrotu.
Lek czy suplement diety?
- Przykład Meizitangu pokazał, jak bardzo nieprzystosowane jest nasze prawo do rozwoju rynku suplementów diety - mówi Bondar. - Z jednej strony mamy do czynienia z ziołami, które zawierają niewielką i do tego naturalną substancję przyczyniającą się do określonych zmian w organizmie człowieka. Z drugiej strony nadmierne ich spożywanie, co gorsza przez osoby chore lub osłabione, może spowodować negatywne skutki. Niełatwo więc zakwalifikować tego rodzaju substancję, bo choć nie jest to lek, to jednak jest czymś więcej, niż tylko suplementem diety – dodaje.
Z tym samym problemem boryka się cała Zachodnia Europa. Nawet unijni urzędnicy, prześcigający się w ustalaniu wszelkiego rodzaju norm i wytycznych, do tej pory nie uporali się z tą kwestią. Między innymi dlatego, że w każdym kraju Wspólnoty przepisy dotyczące rejestracji suplementów diety są inne. W Niemczech, aby taki produkt wprowadzić na rynek, wystarczy drogą mailową poinformować o takim zamiarze tamtejszy odpowiednik Sanepidu. W Polsce tak łatwo już nie jest. Producenci muszą przesłać do inspekcji sanitarnej pełną analizę chemiczną środka, opinię ekspertów oraz opis technologiczny. Datego wielu producentów rejestruje swoje produkty w Niemczech, by później je stamtąd importować. Tego typu próba obejścia przepisów jest różnie interpretowana przez nasze służby sanitarne. Sanepid mazowiecki uznaje suplementy diety zarejestrowane za granicą i dopuszcza do ich obrotu na terenie naszego kraju.
- Po wejściu do Unii Europejskiej otworzyliśmy się na wolny rynek - mówi Wiesław Rozbicki, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Warszawie. - Dlatego produktami dopuszczonymi do obrotu w krajach Europy Zachodniej można też handlować u nas - dodaje. Odmiennego zdania jest natomiast Główna Inspekcja Sanitarna, która nakazuje podległym sobie jednostkom wycofywanie produktów niezarejestrowanych w Polsce.
- Nasze przepisy mówią wyraźnie: do obrotu w naszym kraju dopuszczone są jedynie te suplementy diety, które są u nas zarejestrowane - dodaje. Producenci, którzy przez taką interpretację przepisów musieli wycofywać z
aptek i sklepów swoje produkty, zapowiadają, że zwrócą się do komisji europejskiej.
- To jest jawna próba ograniczania wolnego rynku - mówi Paweł Pieckowski, importer produktów z Chin. - Razem z kilkoma innymi poszkodowanymi przedsiębiorcami będziemy domagać się odszkodowania od skarbu państwa. Moja firma straciła z tego tytułu blisko milion złotych - dodaje.
Suplementy na receptę?
Tymczasem GIS we współpracy z Instytutem Żywienia i Urzędem Rejestracji Leków opracowują projekt ustawy o tzw. produktach żywnościowych posiadających cechy leków. Prace nad nim mają zakończyć się do końca 2009 r. Projekt ma uregulować m.in. rynek ziół w Polsce. - Wiele z tzw. naturalnych specyfików ma silne działanie, które może być pozytywne dla organizmu. Wymykają się przez to definicji suplementu diety - tłumaczy Jan Bondar. - Ponadto, podane w niewłaściwej dawce lub z innymi lekami, mogą powodować poważne komplikacje. Dlatego trzeba je dystrybuować pod kontrolą, zarówno lekarzy jak i farmaceutów. Na razie prace nad projektem tego nie przewidują, jednak niewykluczone, że na pewne specyfiki będzie trzeba wprowadzić recepty – dodaje.
Jednak dopóki projekt nie zostanie zaaprobowany przez sejm, farmaceuci z nieuregulowanym rynkiem suplementów diety muszą radzić sobie sami.