Skrót informacji
Podróżowanie po Francji marzyło się mnie i mojemu mężowi jeszcze w czasach studenckich. Ale wszystko jakoś tak się ułożyło, że plany wyprawy musiały zejść na plan dalszy. Cóż... życie. Ale gdy rok temu pod koniec maja zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie spędzimy urlop, niespodziewanie z ust mojego małżonka padło: „To jedźmy wreszcie do tej Francji! Bo kiedy, jeśli nie teraz”.
Z początku ucieszyła mnie ta myśl, ale od razu zaczęłam wyobrażać sobie, jak jeździmy od miasteczka do miasteczka naszym samochodem, w którym akurat zepsuła się klimatyzacja. No i koszty! Na taką wyprawę pewnie wydamy fortunę...
– Ależ skąd! – zdziwiła się moja koleżanka, gdy zdradziłam jej nasze plany. – Ale jeśli naprawdę chcecie poczuć klimat francuskiej prowincji, to zostawcie samochód w garażu, bierzcie ze sobą dzieci i zafundujcie sobie wspólny, tygodniowy rejs niewielką barką słynnym Canal du Midi. Steruje się nią samodzielnie, nie trzeba mieć żadnych żeglarskich patentów. Po drodze zatrzymujecie się wszędzie, gdzie przyjdzie wam ochota. Do tego te wspaniałe francuskie dania, które możecie przygotować sobie z niedrogich lokalnych produktów. Gwarantuję, że za stosunkowo nieduże pieniądze zapewnicie sobie niezapomniane przeżycia – dodała i zaczęła wspominać swój rejs, w którym brała udział przed kilku laty. Posłuchałam jej. Okazało się, że była to jedna z najlepszych rad, jakie w życiu usłyszałam.
Pływające mieszkanie
Wszelkie formalności związane z wynajęciem barki załatwiliśmy w biurze w kraju. Tygodniowy czarter stateczku dla całej naszej czwórki kosztował ok. 1200 euro. Do tego ubezpieczenie łodzi (65 euro) i opłaty za paliwo (ok. 20 euro dziennie, przy średnio 5 godzinach rejsu dziennie). Firma proponuje oczywiście dodatkowo całą gamę usług i udogodnień, ale skorzystanie z nich jest oczywiście opcjonalne i nieobowiązkowe (szczegóły w ramce). Co ważne, woda i prąd w portach, do których będziemy zawijać, są z reguły darmowe. W porcie Argens-Minervois, który przywitał nas cudowną pogodą, przybyliśmy w sobotnie popołudnie. Nasza barka już na nas czekała. Na pokład weszliśmy w towarzystwie pracownika biura czarterującego łodzie.
Gdy zobaczyłam nasz stateczek, przestraszyłam się, że nie poradzimy sobie ze sterowaniem tego „kolosa”. Ale po mniej więcej trzech kwadransach szkolenia (wypływanie z portu, zwroty i powrót do nabrzeża) czułam, że mogę już manewrować bez większych problemów.
Romantyczna wodna włóczęga
Widoki, jakie mija się na całej trasie spływu, nikogo nie pozostawiają obojętnym. Kanał du Midi, który powstał za panowania Ludwika XIV, liczy ponad 240 km długości. Jego trasa wiedzie równolegle do pasma Pirenejów, łącząc Atlantyk z Morzem Śródziemnym. Wzdłuż kanału biegnie droga. Jak się dowiedzieliśmy, dawniej szły nią konie ciągnące barki towarowe. Po drodze co rusz mija się urocze miasteczka – Agde, Bèziers, Narbonne, Capestang, Homps, Trèbes, Carcassonne, Bram, Castelnaudary, Avignonet-Lauragais. Każde pełne starych śluz, stylowych mostków, zabytkowych świątyni, wybrukowanych uliczek i ryneczków. W niektórych znajdziemy nawet ślady budowli pozostawionych tu przez starożytnych Rzymian. Najpiękniejsze w rejsie jest jednak to, że po codziennej miejskiej gonitwie można wreszcie w cudowny sposób „wyhamować”. Czas płynie sobie wolniutko, w rytmie barki, która porusza się ze średnią prędkością 5-6 km/h (i tylko w dzień, co jasno określają przepisy). My w tym czasie wylegujemy się na górnym pokładzie, sącząc zakupione w jednej z licznych tutejszych winnic wino, pogryzając lokalne przysmaki i rozkoszując się widokami rozciągającymi się po obu brzegach kanału. Ot, romantyczna wodna włóczęga, z dala od hałaśliwych turystycznych kurortów. W żywność najlepiej zaopatrywać się na okolicznych targowiskach. Znajdziemy tam sery, oliwki, lokalne wędliny i pieczywo – wszystko w przystępnych cenach. Gotować najrozsądniej jest na barce, bo ceny w lokalnych bistrach mogą co niektórych przyprawić o zawrót głowy. Zresztą, jest ich niewiele i znajdziemy je głównie w większych miejscowościach. Poza tym trzeba pamiętać, że południowi Francuzi kultywują tradycję sjesty. Znalezienie restauracji między godz. 12 a 17 graniczy z cudem. Nie ma natomiast problemu, gdybyśmy chcieli w tym czasie napić się kawy i uraczyć lodami w jednej z miejscowych kawiarni.
Informacje praktyczne:
Możliwe - niemożliwym, czyli cuda się zdarzają
Moja wielka, majowa zmiana stylu