Weekend w kratkę

 7 minut

Cieszyłem się na tę podróż ogromnie. Po pierwsze odkąd pamiętam marzyło mi się zobaczyć prawdziwą Szkocję. Do tego miałem odwiedzić przyjaciela z liceum. Mieszka i pracuje w Edynburgu od czterech lat. Szykowaliśmy się na tę podróż od roku, kontaktując się przez Internet. Ma mieszkanie, jest zmotoryzowany – odpadła więc kwestia wynajmu auta i nocleg. W przeciwnym razie do kosztów podróży trzeba byłoby doliczyć ok. 15 funtów za hostel i wypożyczyć auto, co kosztuje od 20 funtów za dobę. Słowem kwoty do przełknięcia, jeśli wziąć pod uwagę, że realizuje się jedno z największych marzeń. Lot minął przyjemnie. Dwie i pół godziny w powietrzu minęły jak z bicza strzelił i nie wiedzieć kiedy już stałem nad taśmą, czekając na odbiór bagażu i słuchając dochodzących z głośnika komunikatów obsługi lotniska w Edynburgu.

Dumne pawie Hrabiego Mansfield

Edynburg – choć piękny – zostawiłem sobie na inną okazję. Metropolię łatwo sobie wyobrazić. Szkocką prowincję – która była moim celem – trzeba poczuć na własnej skórze. W domu przyjaciela wylądowaliśmy późnym wieczorem. Nie widzieliśmy się szmat czasu, ale mając w perspektywie dwa dni, które mieliśmy wspólnie spędzić, postanowiliśmy iść spać, by wczesnym rankiem wyruszyć na północ. „Będziemy mieli wystarczająco czasu, by pogadać sobie od serca” – pomyślałem i za chwilę już śniłem o wspaniałych szkockich widokach. Bladym świtem ruszyliśmy w trasę. Trzeba przyznać, że jazda autem nigdy nie sprawiła mi tyle przyjemności. Niewielki ruch, żadnych TIRów, wspaniałe drogi bez dziur i kolein – nic tylko mknąć w nieznane. No i ta lewa strona jezdni – przyznaję, dla kogoś, kto pierwszy raz odwiedza Wielką Brytanię, może przyprawić o drobne mdłości. Pierwszy przystanek: Scone Palace położony niedaleko Perth. Wspaniała okolica, z ogromnymi, zielonymi ogrodami, malowniczym krajobrazem i Zamkiem Hrabiego Mansfield, z bogato zdobionymi wnętrzami. Majestatu budowli dopełniają pawie przechadzające się dumnie po ogrodach rozciągających się wokół pałacu. To tu w średniowieczu odbywały się koronacje szkockich królów. To tu znajdował się słynny kamień przeznaczenia, na którym siadali przyszli władcy, co było formą namaszczenia monarchy przed samym aktem koronacji. Szkoda tylko, że kamień zabrali Anglicy, po tym, jak podbili tę piękną krainę. Kolejny postój – Dunkeld. Niewielkie, ale urokliwe miasteczko u podnóży Gór Grampians. Tutejszy krajobraz wręcz powala. Krótki wypoczynek w parku nad brzegiem rzeki Tay, obok ruin katedry, sprawia, że człowiek zapomina o całym świecie.

Górzysta Aviemore

Z Dunkeld, wciąż kierując się na północ udaliśmy się w samo serce Gór, do miejscowości Aviemore ulokowanej w samym sercu doliny między śnieżnymi szczytami Grampians. To prawdziwy kurort, który przypomina nieco nasze Zakopane. Tyle, że jest mniejszy i – na całe szczęście – nie tak gwarny. Zdecydowaliśmy się, że właśnie tu przenocujemy przed dalszą drogą. Na miejscu byliśmy ok. godz. 15. Po zameldowaniu się w niewielkim pensjonacie, mimo zbierających się chmur nad szczytami, postanowiliśmy szybko coś przekąsić i ruszyć na szlak. Okolica jest fantastyczna, a widoki mimo chmurnej aury, zapierające dech w piersiach. Nie przeszkadzało nawet, ze odrobinę zmokliśmy – cóż, w końcu jesteśmy w Szkocji. Przed snem postanowiliśmy pokrzepić się nieco, osuszyć i odrobinę rozerwać w lokalnym pubie przy szklaneczce wybornej szkockiej whisky. Barman, który serwował nam tego wieczora drinki, nosił prawdziwy kilt, a około godz. 21 zaczęły się tradycyjne szkockie tańce. Czegóż więcej – pomyślałem sobie w tamtej chwili – może chcieć turysta przemierzający po raz pierwszy szkockie zakątki…

W poszukiwaniu potwora

Następnego dnia ruszyliśmy w kierunku słynnego Loch Ness. Pogoda stała się bardziej kapryśna, ale po kilku godzinach jazdy, pełni nadziei na spotkanie oko w oko z potworem, dotarliśmy do brzegów jeziora. Podróżując wzdłuż zachodniego wybrzeża można podziwiać Loch Ness w całej okazałości – potężne, złowrogie fale uderzające o siebie w dziwnie nienaturalny sposób, przypominały tajemnicę, którą kryją głębiny tego akwenu. Na jednej ze skarp natrafiamy na zamek Urquhart – kolejny postój w naszej podrózy. W zasadzie są to ruiny zamku, ale ich widok pozostawia niezapomniane wrażenie. Ponieważ potwór najwyraźniej nie zamierzał się tego dnia ujawniać, pojechaliśmy dalej, w kierunku Doliny Urquhart, uchodzącej za najpiękniejszą w całej Koronie. Odwiedziliśmy też najbardziej słoneczne miasto w Szkocji Nairn, które przywitało nas deszczem, a także słynące z przecudnej urody plaż Lossiemouth. Obie miejscowości znajdują się u wybrzeży zatoki Moray. Tu zakończyła się nasza wyprawa. Powrotna droga do Edynburga zajęła nam nieco ponad 4 godziny. Chwila na przepakowanie bagażu i już oczekiwałem na odprawę na lotnisku. Oprócz całej masy zdjęć i wspomnieć, których nie sposób wymazać z pamięci, z podróży przywiozłem sobie zacną butelkę whisky. Wspaniale pachnie drzewem, z którego była zrobiona beczka, w której leżakował trunek. Kosztowała trochę, ale co tam. Za każdym razem, gdy ją otwieram, by rozkoszować się jej doskonałym bukietem, ożywają wspomnienia. A te są przecież bezcenne…

Informacje praktyczne:

– tanie połączenia lotnicze ze Szkocją: Ryanair (loty z Wrocławia do Glasgow oraz z Poznania, Łodzi i Krakowa do Edynburga); Easy Jet (loty z Krakowa do Edynburga); Wizzair (Loty z Warszawy oraz Gdańska do Glasgow) – ceny: od 1 zł + opłaty lotniskowe (im wcześniejsza rezerwacja, tym niższe)

– wynajęcie auta w Edynburgu: w zależności od standardu pojazdu, ceny zaczynają się od 50 funtów, ale można trafić na promocję i wynająć pojazd już za 20 funtów

– waluta: na terenie całej Wielkiej Brytanii obowiązuje Funt Szterling (dotyczy to również Szkocji), banknoty emitowane są tutaj przez 3 niezależne banki: The Royal Bank of Scotland, Bank of Scotland oraz Clydesdale Bank.

Zobacz też

Menu dla cery, włosów i paznokci

Zbilansowane menu seniora

Menu na wsparcie oczu

Wielkanoc w wersji light

Grzyby w roli głównej