Niesuwerenność lekowa

 10 minut

barbara-misiewicz-jagielak-niesuwerennosc-lekowa

„Udział leków wytwarzanych w Polsce zmniejsza się. To niebezpieczny trend. Co gorsza nie ma żadnych odgórnych zachęt do tego, by produkować leki w Polsce. Waga tego problemu jest ogromna, bo dostęp do leków to zasadniczy element bezpieczeństwa narodowego” – uważa Barbara Misiewicz-Jagielak, wiceprezes Zarządu PZPPF-Krajowi Producenci Leków, Redaktor Naczelna „Farmacji Praktycznej”.

***

Najpierw pandemia koronawirusa, zaraz potem wybuch wojny u naszych wschodnich sąsiadów – niespokojne czasy brutalnie wyciągają nas ze strefy komfortu, w której jeszcze niedawno czuliśmy się niemal beztrosko. Media na bieżąco śledzą zagadnienia związane z bezpieczeństwem militarnym czy narodowym. A co z bezpieczeństwem lekowym?
Jeszcze do niedawna opinia publiczna żyła w przeświadczeniu, że leki były, są i będą. Owszem – myślano – różnych rzeczy może na rynku zabraknąć, ale na pewno nie leków. Nie mówię o lekach drogich, czy też wykorzystywanych w terapii schorzeń rzadkich, do których dostęp zazwyczaj jest utrudniony. Mówię o farmaceutykach stosowanych powszechnie przez miliony pacjentów, a więc preparatach diabetologicznych, kardiologicznych, neurologicznych. Wszyscy wiemy, że bez osłony antybiotykowej i preparatów znieczulających nie może odbyć się żadna większa operacja. Są takie grupy schorzeń, gdzie pacjent zwyczajnie nie może czekać na lek. To jest np. astma, to są różnego rodzaju infekcje u małych dzieci. To są leki, do których musi być zagwarantowany nieograniczony dostęp. Niezależnie od tego, czy akurat trwa konflikt zbrojny, czy zamykane są granice państw. Te leki muszą być, bo bez nich pacjenci będą umierać i nawet najlepsi lekarze nie będą w stanie im pomóc. Życie w przekonaniu, że mamy wolny, niezakłócony dostęp do leków było dla wszystkich oczywistym faktem, bo leki są przecież nieodzownym elementem ochrony zdrowia.

Co zachwiało wiarą w to przekonanie?
Nasze pokolenie zawsze było otwarte na wszelkie przejawy globalizacji. Wierzyliśmy w międzynarodową współpracę przedsiębiorstw, w zdrową rywalizację, która jest nośnikiem postępu. Tymczasem świat dotknęła pandemia.

Jak wiadomo, jako producenci leków jesteśmy w dużej mierze uzależnieni od dostaw substancji czynnych, bez których nie da się wyprodukować żadnego leku. 80 proc. produkcji farmaceutyków w Europie, a tym samym w Polsce, bazuje na substancjach pochodzących z Azji.

Niestety, epidemia w Azji miała wymiar wręcz katastrofalny. W Chinach z powodu braku siły roboczej zamykano fabryki, w związku z czym w pewnym momencie popyt zaczął przewyższać podaż.

Chińscy kontrahenci przestali dotrzymywać zobowiązań?
W realiach europejskich relacje biznesowe bazują na wieloletnich umowach. Azja to zupełnie inny rynek. Chińscy gracze prowadzą twardy biznes, a pojęcie lojalności w sferze gospodarczej rozumieją nieco inaczej. Na całym świecie uszczelniono granice, co spowolniło swobodny do tej pory przepływ towarów. Nastąpiła blokada gospodarcza, w konsekwencji której w całej Europie zabrakło substancji czynnych do produkcji leków.

Jak udało się przezwyciężyć ten kryzys?
Cóż, daliśmy radę. Przede wszystkim dlatego, że jako firma farmaceutyczna mamy ogromne doświadczenie. Mieliśmy wielką determinację, ale też potężne szczęście.

Wykonaliśmy tytaniczną pracę. Dla przykładu – produkcję antybiotyków stosowanych przy powikłaniach covidowych zwiększyliśmy w czasie pandemii o 300 proc. Został powołany sztab kryzysowy. Zapadła decyzja, że kładziemy nacisk na leki ratujące życie, czyli nie te, na których jako firma najwięcej zarabiamy oraz że skupiamy się na wewnętrznym rynku. Jeśli będzie nadwyżka, wówczas sprzedamy ją do Czech czy Bułgarii, etc. Ale nigdy kosztem polskiego pacjenta. Pracowaliśmy 7 dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. Udało nam się zachować niesamowity wręcz reżim sanitarny, włożyliśmy mnóstwo pracy i środków, by pracownicy w naszych fabrykach nie chorowali.

Dzięki temu nie przerwaliśmy produkcji, mając świadomość, że tylko my produkujemy antybiotyki do leczenia powikłań covidowych, dzięki temu, że tylko my produkujemy niektóre leki znieczulające, dzięki temu, że tylko my produkujemy adrenalinę, a jak wiadomo bez adrenaliny nie otwarto by żadnego punktu szczepień. To poczucie odpowiedzialności sprawiło, że ludzie niemal stawali na głowie. Przeczesywali rynki, kupowali drożej, w konsekwencji leków nie zabrakło.

Udało się, ale to przecież nie znaczy, że zawsze tak będzie…
I tą właśnie wizją jesteśmy przerażeni. Bo rząd, który aktualnie boryka się z wieloma problemami gospodarczymi, jest święcie przekonany, że skoro raz nam się udało, to już zawsze się uda i taki stan rzeczy będzie normą. Ale to nieprawda. Nie mamy takich gwarancji. Owszem, to dzięki nam w czasie pandemii chorzy nie umierali z powodu braku leków. My zawsze jesteśmy na pierwszym froncie. Polpharma produkuje co trzeci lek używany w szpitalach. Są to leki ratujące życie. I tych leków nie zabrakło, mimo że z polskiego rynku wycofali się wówczas zagraniczni producenci. Doskonale rozumiemy, że nie uczynili tego ze złej woli, oni po prostu postawili na własne kraje. Firmy francuskie zaczęły produkować głównie na rynek francuski, niemieckie na rynek niemiecki.

A polskie firmy?
Polskie firmy również skupiły się na wewnętrznych potrzebach. Problem w tym, że jest nas zdecydowanie za mało. Tylko 50 proc. dostępnych na rynku farmaceutyków wytwarzanych jest przez krajowych producentów. Trzon rodzimej produkcji oparty jest na kilkunastu firmach polskich i kilkudziesięciu podmiotach zagranicznych. Niestety, udział leków wytwarzanych w Polsce zmniejsza się. To niebezpieczny trend. Co gorsza nie ma żadnych odgórnych zachęt do tego, by produkować leki w Polsce. Waga tego problemu jest ogromna. Dostęp do leków to zasadniczy element bezpieczeństwa narodowego.

Czy ustawodawca jest świadomy tych zagrożeń?
Sporo się na ten temat mówi, niestety niewiele działa. Tymczasem sprawę trzeba postawić jasno – bezpieczeństwo lekowe jest równie ważne, co bezpieczeństwo militarne. A tego bezpieczeństwa obecnie zagwarantowanego nie mamy. W czasie pokoju – owszem – wówczas wszystko, co niezbędne do produkcji leków, możemy kupić za granicą. Na czas kryzysu jesteśmy totalnie nieprzygotowani. A do każdego kryzysu należy przygotowywać się długofalowo, inwestując w to odpowiednie środki. To samo powinna robić branża farmaceutyczna.

Co stoi na przeszkodzie?
Sektor farmaceutyczny jest usytuowana na granicy resortów zdrowia i gospodarki. Jesteśmy gałęzią przemysłu, który ma bezpośrednie przełożenie na PKB i poziom innowacyjności gospodarki. Ale jednocześnie ceny leków reguluje Minister Zdrowia. Z jednej strony Minister Rozwoju i Technologii mówi do nas: jesteście dla mnie bardzo ważni, jesteście oczkiem w głowie, bo jesteście innowacyjni. A polska gospodarka potrzebuje innowacji. Z drugiej – Minister Zdrowia chce nabyć tego „zdrowia” jak najwięcej, za jak najmniejszą kwotę. Stąd jego celem nie będzie stymulowanie produkcji leków w kraju, która jest droższa niż, dajmy na to, chińska. Resort chce kupić tanio i dużo, tak aby wszystkim leków wystarczyło. Niestety, w tej kwestii strategie obydwu resortów w żaden sposób się nie zazębiają się, przez co nie ma mowy o budowaniu bezpieczeństwa lekowego w Polsce. Toczą się na ten temat dyskusje, wszyscy oczywiście podzielają tę opinię. Rozmowy kończą się jednak na tym, że skoro daliśmy radę w pandemii, to w przypadku kolejnego kryzysu sukces zapewne uda się powtórzyć.

Czyli wszelkie projekty są odkładane w czasie?
Niestety. Tylko jak to wytłumaczyć dyrektorowi szpitala zaniepokojonemu o terminy dostaw? Albo astmatykowi, że może nie mieć swojego leku, gdy zacznie się dusić? Niech to usłyszy matka małego dziecka, które zachorowało na zapalenie płuc, że lek dla jej maluszka być może będzie dostępny za tydzień albo dwa. Co mówić farmaceutom, którzy zawsze są na pierwszej linii frontu? Bo gdy brakuje jakichś leków, to oni muszą się z tych braków tłumaczyć swoim pacjentom. Brak leków bywa równie niebezpieczny w skutkach co niejeden konflikt zbrojny. Ludziom grozi śmierć albo gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia i w konsekwencji nieodwracalne zmiany.

A może państwo po prostu nie chce kształtować bezpieczeństwa lekowego w oparciu o firmy prywatne?
Taki argument też przewija się w dyskusjach. Tymczasem przykłady z całego świata pokazują co innego. Wszędzie bazuje się na spółkach prywatnych. Bo firmy produkujące leki swoją markę i za- ufanie budują przede wszystkim na poczuciu odpowiedzialności.

I Polpharma byłaby gotowa wziąć na siebie tę odpowiedzialność?
Oczywiście. Jesteśmy w stanie zwiększyć produkcję. Obecnie w skali kraju jesteśmy tak naprawdę jedynym znaczącym i liczącym się w świecie producentem API (aktywnych składników do produkcji gotowych form leków). Ale produkujemy kroplę w morzu potrzeb.

Polpharma dysponuje odpowiednim zapleczem i know how. Kiedyś się mówiło, że trudno jest zbudować nowy sektor gospodarki, gdy nie ma się kompetencji. Takie były początki biotechnologii – bardzo trudne, bo w Polsce nie było specjalistów w tej dziedzinie. A my mamy wybitnych specjalistów. Do tego nowoczesny zakład produkcyjny w Starogardzie Gdańskim.

Potrzebna jest tylko odgórna zachęta, która spowoduje, że działające w kraju podmioty będą chciały produkować w Polsce, a nie na przykład w Słowenii, Niemczech czy Irlandii. I trzeba mieć świadomość, że tych decyzji nie wolno bezrefleksyjnie odwlekać w czasie. To zbyt niebezpieczne. Uświadomił nam to pierwszy poważny kryzys, który dotknął nasze pokolenie. Mowa o pandemii, która obudziła nas z letargu, w którym żyliśmy przez lata. Warto pamiętać, że gdy nastanie kolejna pandemia, bezpieczeństwo lekowe będą mogli zapewnić społeczeństwu wyłącznie producenci, którzy wytwarzają leki w kraju.

rozmawiał: Łukasz Kuźmiński