– Arktyka jest moją pierwszą ojczyzną. To miejsce jest wryte w moje serce i zawsze będę z nim czuła wyjątkową i silną więź. Właściwie nie umiem wyobrazić sobie mojego życia bez Arktyki – kształtowała mnie odkąd pamiętam, od najmłodszych lat. Tę wyjątkową więź wzmocniła dodatkowo wielka miłość, jaką to miejsce darzył mój ojciec. To słowa Kari Herbert – fotografki i podróżniczki, która trafiła tam razem ze swoimi rodzicami jako 9 -miesięczne dziecko. Ojciec Kari – sir Wally Herbert – był bowiem słynnym odkrywcą i polarnikiem. Zapisał się on na kartach historii jako ten, który pod koniec lat 60. przebył trasę z Alaski na Spitzbergen przez Ocean Antarktyczny. Ta wyprawa została nazwana przez dziennikarzy „ostatnią wielką podróżą na Ziemi”. Gdy Kari miała dziewięć miesięcy ojciec postanowił porzucić cywilizację na jakiś czas i przenieść się wraz z rodziną na Grenlandię, gdzie zamieszkał razem z polarnymi Eskimosami – plemieniem miejscowych myśliwych na niewielkiej wyspie Herberta. „Dla ojca była to najzwyklejsza rzecz pod słońcem” – wspominała Kari po latach. Ale fakt ten zmienił życie jego córki. O tym jak bardzo, pisze ona w autobiograficznej książce „Córka polarnika – zapiski z krańca świata”.
Powrót do krainy dzieciństwa
Wydana niedawno nakładem wydawnictwa Carta Blanca książka, to opowieść o powrocie do świata dzieciństwa i konfrontacji wspomnień z rzeczywistością. Autorka jako dorosła kobieta powraca do świata, który poznała jako dziecko – na Grenlandię. – Nie umiałam trzymać się z daleka! Przez te wszystkie lata marzyłam, by powrócić na Grenlandię. Niestety przez długi czas nie było to możliwe, nie nadarzała się odpowiednia okazja, aż do niedawna! Gdybym tylko mogła na pewno pojechałabym dużo wcześniej. Przede wszystkim pragnęłam zobaczyć, sprawdzić, czy ta więź, którą wciąż odczuwałam jako silną i prawdziwą w stosunku do miejsca mojego dzieciństwa, rzeczywiście istnieje… czy moi sąsiedzi z Wyspy Herberta, o których zawsze myślałam, jako o mojej najbliższej rodzinie, rozpoznają mnie – wspomina podróżniczką.
Kari dorastała razem z eskimoskimi dzieciakami, a gdy jej rodzice wyruszali na wyprawy, opiekowała się nią zaprzyjaźniona eskimoska rodzina. Pierwszym językiem, którego się nauczyła, był miejscowy dialekt. Z tych czasów Kari zapamiętała Grenlandię jako piękny bajkowy świat, pełen przyjaznych postaci, ciepła i radości. Teraz po 30 latach postanowiła wrócić, odnaleźć swoje korzenie. A Grenlandia w XXI wieku nie jest tym miejscem, którym była 30 lat wcześniej. Na wyspie na której mieszkała teraz hodowane są tylko psy husky, domy stoją opustoszałe, wszyscy mieszkańcy przenieśli się na stały ląd. – To miejsce uległo wielkim przemianom od czasu, kiedy byłam małą dziewczynką – tłumaczy Herbert, która cały czas poszukuje śladów dzieciństwa, przywołuje wspomnienia, ale odnajduje tylko okruchy dawnego życia. – Nawet do najdalej wysuniętych na północ osad myśliwskich dotarły wpływy nowoczesnego świata – wszędzie można zobaczyć odbiorniki TV, centralne ogrzewanie, bieżącą wodę, telefony komórkowe i Internet. To było coś, co mnie zupełnie zaskoczyło i w żadnej mierze nie przypominało już prostego i ciężkiego życia, jakie zapamiętałam. Mimo to, ludzie nie zmienili się aż tak bardzo – wciąż mają tę wyjątkową nić porozumienia z otaczającym ich środowiskiem naturalnym i dzikimi zwierzętami z którymi je dzielą – wspomina i dodaje: – Współczesna Grenlandia prawdopodobnie nie byłaby wielkim szokiem dla pozostałych Europejczyków, chyba że wybraliby się na polowanie z grupą eskimoskich myśliwych lub w daleką podróż zaprzęgiem sań ciągniętych przez husky. To największe wyzwania życia na Grenlandii, a jej mieszkańcy – Innuici – są prawdziwymi mistrzami tej sztuki. W takich chwilach wierzysz, że przeżyjesz, ale warunki środowiska są nieprzewidywalne i wszystko może się zdarzyć. Lód nie jest tak twardy jak kiedyś i nie można już tak bardzo na nim polegać. Zobaczyć myśliwego podczas jego pracy jest prawdziwym przywilejem, ale i może być szokujące dla nas, gdyż nie jesteśmy przyzwyczajeni sami zdobywać pożywienie w dziczy! – opowiada.
Kolejne pokolenie
Świat się zmienił, bo też Kari jako osoba dorosła dostrzega ciemne strony życia mieszkańców, ich mroczne tajemnice, wyraźnie widzi jak cywilizacja i upływ lat wpływają na rdzennych mieszkańców tego miejsca. Jej opowieść to bardzo ciekawy obraz współczesnej Grenlandii. Zazwyczaj wizje, jakie docierają do nas z tamtych regionów są pięknymi widokami lodowych pustyń, pięknej dzikiej przyrody, a opowieść Herbert jest przejmująca ze względu na jej bezwzględny autentyzm. Nie zawsze jest pięknie, ale zawsze prawdziwie. Herbert jasno widzi nie tylko dzikie piękno tego miejsca, ale i ciemne strony życia. Mimo to, podróżniczka planuje kolejną podroż w tamte strony. Co ciekawe – chce zabrać ze sobą swoje dziecko, które niedługo przyjdzie na świat. Pytana przez dziennikarza, czy zabrałaby je w tak niebezpieczną podróż, jak to uczynili jej rodzice – odpowiada bez wahania: Oczywiście, że tak! To był najpiękniejszy dar jaki mogli mi dać i chciałabym, by moje dziecko miało równie silną więź z Arktyką i jej ludźmi.
Święta na dużym i małym ekranie
Młodość w podłych czasach PRL-u