Ebola – czy jest się czego bać?

 7 minut

autorka: Jolanta Molińska
dziennikarka, publikuje m.in. na łamach „Newsweek’a” i „Focus’a”

O każdym kolejnym przypadku wykrycia wirusa Ebola poza Afryką grzmią wszystkie media na świecie. Na forach polskich portali internetowych pod takimi informacjami pojawiają się opinie, że należy zamknąć granice albo przynajmniej nie wpuszczać do kraju nikogo, kto przebywał w ostatnim czasie w Afryce. Boimy się Eboli, bo nie ma na nią szczepionki, śmiertelność w przypadku tej choroby jest wysoka, a także dlatego, że dość łatwo się nią zarazić. I to nie tylko przez kontakt z krwią i innymi płynami ustrojowymi chorego, ale także dotykając rzeczy, z których korzystał Wirus wnika do organizmu przez nawet najmniejsze uszkodzenia skóry oraz poprzez błony śluzowe.

Strach przed pandemią

Okazuje się więc, że blisko sto lat po pandemii „hiszpanki”, która pochłonęła co najmniej 50 mln ofiar w Europie, Azji, Afryce i Ameryce Północnej, lęk przed chorobą mogącą opanować świat nadal jest żywy. Tym bardziej, że w zestawieniu z tymi sprzed wieku dzisiejsze możliwości przemieszczania się ludzi między kontynentami, a co za tym idzie rozprzestrzeniania się wirusa, są nieporównywalnie większe. Na szczęście równolegle w tym samym czasie prężnie rozwinęła się także medycyna, dając możliwość skutecznego wspomagania naturalnych mechanizmów odpornościowych człowieka w walce z wirusem. Nie bez znaczenia jest fakt, że coraz szybciej się go wykrywa. Pod koniec października br. Francuzi poinformowali o opracowaniu testu na obecność wirusa dającego wynik w mniej niż kwadrans. Amerykanie zaś zapowiadali, że w swoim teście zejdą poniżej 10 minut. Zła informacja jest taka, że prace nad szczepionką ciągle jeszcze nie zostały ukończone. WHO zapowiada, że będzie ona dostępna w przyszłym roku. Nie zanosi się, by do tego czasu udało się ograniczyć rozmiary epidemii w Afryce Zachodniej. Chorych ciągle przybywa.
– Ryzyko epidemii zagrażającej całemu światu jest bardzo niskie – uważa jednak Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównego Inspektora Sanitarnego. Dlaczego? – W Europie, czy w USA nie ma naturalnego rezerwuaru wirusa, czyli nietoperzy owocowych i niektórych gatunków małp – tłumaczy i dodaje, że mimo iż epidemia w Afryce Zachodniej trwa od początku roku, było bardzo mało przypadków zarówno zawleczenia choroby do krajów poza kontynentem afrykańskim, jak i przypadków zakażenia wirusem w tych krajach. – To, co nam grozi, to ewentualne pojedyncze przypadki zawleczeń. Zresztą ryzyko w przypadku Polski jest znacznie niższe niż w przypadku Francji, Belgii czy innych krajów o kolonialnej przeszłości, w których na lotniskach codziennie ląduje po kilka samolotów z pasażerami z Afryki Zachodniej – uspokaja Jan Bondar. – Oczywiście takie ryzyko potencjalnie istnieje. Po dotychczasowych doświadczeniach w USA i Hiszpanii widać, że pacjent z rozwiniętą chorobą zagraża przede wszystkim personelowi medycznemu. Dobrze się więc stało, że podjęto decyzję o doposażeniu niektórych szpitali. Oczywiście do ideału droga jeszcze daleka, potrzebne są np. szkolenia pielęgniarek i lekarzy. Ale nawet jeśli nie przydarzy się taki przypadek, to wysiłek dziś włożony przyda się w przyszłości – dodaje.

Strony: 1 2 3