Apteki dla magistrów

 7 minut

Słuchaczy coraz więcej, zdających egzamin coraz mniej
Przepisy zakładają, że w każdej aptece na każdej zmianie, także na nocnym dyżurze, musi pracować przynajmniej jeden magister farmacji. Tylko on może bowiem odpowiadać na pytania i rozwiewać wątpliwości pacjentów na temat otrzymywanych leków, ich interakcji, zamienników itp., a także wydawać niektóre preparaty, np. leki psychotropowe. Tyle jednak teorii. W praktyce, przy jednoczesnym założeniu, że w aptece można zatrudnić dowolną liczbę techników, zdarza się, iż jeden magister to za mało, by czuwać nad ich pracą i swoją wiedzą obsłużyć kilka okienek, przy których leki wydają technicy. Pacjent przychodzący po środki medyczne oraz poradę może nawet nie wiedzieć, kto mu jej udziela – czy jest to magister farmacji, czy technik, nawet taki, który jest jeszcze stażystą, a więc w ogóle nie powinien samodzielnie obsługiwać pacjenta. Wątpliwości budzi też sposób, w jaki technicy są przygotowywani do zawodu.
– Z informacji uzyskanych przez Ministerstwo Zdrowia wynika, że w niektórych prywatnych szkołach policealnych kształcenie jest prowadzone niezgodnie z obowiązującymi przepisami – mówi Krzysztof Bąk, rzecznik Ministerstwa Zdrowia. I wylicza uchybienia: krótszy cykl nauki, odbywanie jej w formie zaocznej bez wymaganej bazy dydaktycznej oraz bez zapewnienia realizacji praktyk zawodowych w aptekach otwartych, aptekach szpitalnych, hurtowniach farmaceutycznych czy zakładach przemysłu farmaceutycznego. Jednocześnie od kilku lat wzrasta liczba szkół mających w ofercie studium farmaceutyczne, a co za tym idzie – także liczba słuchaczy i absolwentów. Niepokojący jest jednak fakt, że z roku na rok maleje odsetek absolwentów takich szkół zdających pozytywnie egzamin zawodowy przed niezależną, okręgową komisją egzaminacyjną. Według danych z Systemu Informacji Oświatowej oraz Centralnej Komisji Egzaminacyjnej w 2010 r. zaliczyło go 76 proc. absolwentów, rok później 69 proc., a w 2012 r. już tylko 55 proc.

Strony: 1 2 3