Aktualności

23.11.2014

6 minut

Ebola – czy jest się czego bać?

autorka: Jolanta Molińska
dziennikarka, publikuje m.in. na łamach „Newsweek’a” i „Focus’a”

O każdym kolejnym przypadku wykrycia wirusa Ebola poza Afryką grzmią wszystkie media na świecie. Na forach polskich portali internetowych pod takimi informacjami pojawiają się opinie, że należy zamknąć granice albo przynajmniej nie wpuszczać do kraju nikogo, kto przebywał w ostatnim czasie w Afryce. Boimy się Eboli, bo nie ma na nią szczepionki, śmiertelność w przypadku tej choroby jest wysoka, a także dlatego, że dość łatwo się nią zarazić. I to nie tylko przez kontakt z krwią i innymi płynami ustrojowymi chorego, ale także dotykając rzeczy, z których korzystał Wirus wnika do organizmu przez nawet najmniejsze uszkodzenia skóry oraz poprzez błony śluzowe.

Strach przed pandemią

Okazuje się więc, że blisko sto lat po pandemii „hiszpanki”, która pochłonęła co najmniej 50 mln ofiar w Europie, Azji, Afryce i Ameryce Północnej, lęk przed chorobą mogącą opanować świat nadal jest żywy. Tym bardziej, że w zestawieniu z tymi sprzed wieku dzisiejsze możliwości przemieszczania się ludzi między kontynentami, a co za tym idzie rozprzestrzeniania się wirusa, są nieporównywalnie większe. Na szczęście równolegle w tym samym czasie prężnie rozwinęła się także medycyna, dając możliwość skutecznego wspomagania naturalnych mechanizmów odpornościowych człowieka w walce z wirusem. Nie bez znaczenia jest fakt, że coraz szybciej się go wykrywa. Pod koniec października br. Francuzi poinformowali o opracowaniu testu na obecność wirusa dającego wynik w mniej niż kwadrans. Amerykanie zaś zapowiadali, że w swoim teście zejdą poniżej 10 minut. Zła informacja jest taka, że prace nad szczepionką ciągle jeszcze nie zostały ukończone. WHO zapowiada, że będzie ona dostępna w przyszłym roku. Nie zanosi się, by do tego czasu udało się ograniczyć rozmiary epidemii w Afryce Zachodniej. Chorych ciągle przybywa.
– Ryzyko epidemii zagrażającej całemu światu jest bardzo niskie – uważa jednak Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównego Inspektora Sanitarnego. Dlaczego? – W Europie, czy w USA nie ma naturalnego rezerwuaru wirusa, czyli nietoperzy owocowych i niektórych gatunków małp – tłumaczy i dodaje, że mimo iż epidemia w Afryce Zachodniej trwa od początku roku, było bardzo mało przypadków zarówno zawleczenia choroby do krajów poza kontynentem afrykańskim, jak i przypadków zakażenia wirusem w tych krajach. – To, co nam grozi, to ewentualne pojedyncze przypadki zawleczeń. Zresztą ryzyko w przypadku Polski jest znacznie niższe niż w przypadku Francji, Belgii czy innych krajów o kolonialnej przeszłości, w których na lotniskach codziennie ląduje po kilka samolotów z pasażerami z Afryki Zachodniej – uspokaja Jan Bondar. – Oczywiście takie ryzyko potencjalnie istnieje. Po dotychczasowych doświadczeniach w USA i Hiszpanii widać, że pacjent z rozwiniętą chorobą zagraża przede wszystkim personelowi medycznemu. Dobrze się więc stało, że podjęto decyzję o doposażeniu niektórych szpitali. Oczywiście do ideału droga jeszcze daleka, potrzebne są np. szkolenia pielęgniarek i lekarzy. Ale nawet jeśli nie przydarzy się taki przypadek, to wysiłek dziś włożony przyda się w przyszłości – dodaje.

Pierwszy front walki z Ebolą

Zanim jednak pacjent trafi do szpitala, należy zrobić wszystko, by jak najszybciej go zdiagnozować, odizolować od innych osób oraz odpowiednio zająć się tymi, które miały już z nim kontakt. Dlatego tak ważne są procedury wdrażane na lotniskach całego świata w stosunku do osób przylatujących z krajów o podwyższonym ryzyku. Pod koniec października zaostrzyły je trzy stany USA – Nowy Jork, Illinois i New Jersey, wprowadzając obowiązkową 21-dniową kwarantannę dla personelu medycznego powracającego z Afryki Zachodniej. Okazało się bowiem, że dotychczas stosowane sposoby zawiodły – system kontroli na lotnisku JFK nie wyłapał lekarza, który 17 października br. wylądował w porcie lotniczym, a 23 października stwierdzono, że ma objawy Eboli. 33-letni Amerykanin pracował dla organizacji „Lekarze bez granic”, pomagając cierpiącym na tę chorobę mieszkańcom Gwinei.
Na polskich lotniskach procedury na wypadek pojawienia się na pokładzie lądującego samolotu osoby z objawami groźnej choroby zakaźnej były ćwiczone jeszcze przy okazji przygotowań do Euro 2012. Wtedy też wyposażono porty lotnicze w odpowiedni sprzęt, m.in. zapewniający możliwość błyskawicznej izolacji chorego. Co z pozostałymi pasażerami?
– Najbliżsi sąsiedzi chorego oraz personel samolotu, który miał z nim styczność, byliby poddani kwarantannie do momentu wykluczenia zakażania wirusem Ebola – mówi Jan Bondar. – Natomiast pozostali otrzymaliby informację o konieczności obserwacji swego stanu zdrowia i instrukcję, jak postąpić, gdyby ten stan się pogorszył.

Czy ten system właściwie zadziała?

Obyśmy nie musieli się o tym przekonać. Na razie jego możliwości prezentowane są jedynie w mediach. Jak w Polsce, taki i na całym świecie obok materiałów dziennikarskich rzetelnie informujących o zagrożeniu Ebolą i mających na celu sprawdzenie przygotowania naszego kraju do zmierzenia się z wirusem, są też typowo „tabloidowe”, przerysowane relacje, które mają wzbudzić strach.
– Nie tylko media sieją panikę, również części osób odpowiedzialnych za zarządzanie kryzysowe udziela się poczucie zagrożenia – twierdzi Jan Bondar. – Jako osoby podejrzane o zakażenie kwalifikowani są ludzie, którzy nigdy nie byli w Liberii, Gwinei czy Sierra Leone. Może to mieć negatywne konsekwencje dla pacjenta, ponieważ diagnostyka w kierunku Eboli opóźnia diagnostykę na przykład w kierunku malarii. I choć dziś mówi się głównie o Eboli, trzeba pamiętać, że ten wirus w Afryce zabija jednak nadal o wiele mniej osób niż wspomniana malaria czy wirus HIV.

Wirus w liczbach:

Epidemia gorączki Ebola rozpoczęła się w lutym tego roku w trzech krajach afrykańskich. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) z 22 października 2014 r. zachorowało na nią 9978 osób, w tym 4917 osób zmarło. Najgorsza jest sytuacja w Liberii, gdzie na 4,294 mln obywateli, odnotowano 4665 zachorowań (blisko 47 proc. wszystkich przypadków) i aż 2705 zgonów (55 proc. ogólnej liczby). W Sierra Leone (niewiele ponad 6 mln mieszkańców) obecność Eboli stwierdzono u 3706 osób, z czego 1259 nie udało się uratować. Bilans Gwinei (liczącej 11,75 mln mieszkańców) to 1440 rozpoznań i 904 ofiary.
Przypadki wirusowej gorączki Ebola odnotowano także w dwóch innych krajach afrykańskich. Są one jednak dużo mniej liczne, stwierdzono je na terenach wiejskich, ponadto zostały wywołane przez inny szczep wirusa niż ten występujący w Liberii, Sierra Leone czy Gwinei. W Demokratycznej Republice Konga (71,713 mln obywateli) zachorowało 66 osób, z czego aż 49 zmarło. Zaś na terenie Mali (13,278 mln mieszkańców) 24 października 2014 r. wykryto Ebolę po raz pierwszy – u trzyletniego dziecka, które przyjechało do tego kraju z Gwinei.

źródło: http://gis.gov.pl/ z 25 października br.


Autor: „Łukasz Kuźmiński”
redaktor naczelny „Farmacji Praktycznej”

Inne artykuły tego autora

Poprzedni artykuł

Smog nasz powszedni

Następny artykuł

Hormony mają apetyt na słodycze... szczególnie jesienią

Polecane dla Ciebie

Szkolenia